Tytuł: Sekaiichi Hatsukoi
Podtytuł: Przypadek Ritsu Onodery
Tytuł alternatywny: Sekai Ichi Hatsukoi - Onodera Ritsu no Baai
Autor: Shungiku Nakamura
Tom: 1
Wszystkich tomów: 9
Stan aktualny (JP): seria powstająca
Wydawnictwo: Waneko
Liczba stron: 194
Ocena: =5/6
Tytułem wstępu:
Sekaiichi Hatsukoi to
manga, na której wydanie czekało naprawdę wiele osób, chociaż
już chyba nie tak liczne grono naprawdę wierzyło, że jakikolwiek
tytuł Shungiku Nakamury pojawi się na naszym rynku. Tę konkretną
pozycję wydano między innymi po angielsku, niemiecku, a nawet
francusku, jednakże w Polsce wciąż pozostawała odległym
marzeniem. W końcu za sprawą wydawnictwa Waneko stał się cud,
którego owoc mam okazję dla Was zrecenzować. Panie i Panowie,
chłopcy i dziewczęta, oto pierwszy tom Sekaiichi Hatsukoi!
Sneak peek:
Chcąc udowodnić światu ile naprawdę
jest wart, zajmujący się dotąd literaturą Onodera Ritsu jest
zmuszony zmienić miejsce pracy. Za cel obrał sobie wydawnictwo
Marukawa, które przyjmuje go wprawdzie w swoje szeregi, jednakże
zamiast do działu z literaturą, odsyła go do gałęzi zajmującym
się mangami shoujo. Biedny chłopak nawet nie podejrzewał, jak
bardzo z tego powodu może skomplikować się jego życie. Trafiając
do różowego piekła romansów dla dziewcząt i będąc
„błogosławionym” między mężczyznami, naprawdę ma wiele
powodów do narzekań. Mimo wszystko, postanawia podjąć wyzwanie,
przynajmniej na okres dwóch tygodni. Sytuacja staje się niestety
zdecydowanie bardziej skomplikowana, kiedy okazuje się, że
uciążliwy i ekscentryczny naczelny to nikt inny, jak tylko dawny
obiekt namiętnych westchnień Onodery, przyczyna miłosnej traumy i
główny powód zamknięcia serca na romantyczne uniesienia. Czy może
być gorzej? Oczywiście i biedny Ritsu przekona się o tym na
własnej skórze.
Sekaiichi Hatsukoi sposobem
na nieśmiertelność:
Jeżeli prawdą jest, że śmiech ma
moc przedłużania życia, to czytelnicy Sekaiichi Hatsukoi już
teraz mogą uważać się za osoby długowieczne, co jest zasługą
naprawdę sporej dawki humoru, jaką tytuł ten został
naszpikowany. W tym miejscu muszę oddać sprawiedliwość polskiej
wersji, ponieważ nic tak nie bawi czytelnika, jak humor w rodzimym
języku. Z tego też powodu, lekturze pierwszego tomu serii
towarzyszy bardzo wiele pozytywnych emocji, które sprawiają, że
szeroki uśmiech nie schodzi nam z twarzy nawet na chwilę.
Absurd, humor i świetna zabawa – tak w skrócie możemy określić
ten tom. Naturalnie pojawiają się już wyraźne zapowiedzi
poważniejszych treści, które odcisną swoje piętno na tej
historii, jednakże ich siła nie jest wystarczająca by zmusić nas
do powagi. Możemy więc śmiać się bez zobowiązań i strachu
przed złamaniem naszego czytelniczego serduszka dramatycznymi
wydarzeniami. Myślę, że to istotne, ponieważ komedia traci swoje
komediowe właściwości, jeśli jest zbyt ciężka. Na szczęście w
tym tomie nam to nie grozi.
Stara miłość nie rdzewieje:
W mandze motyw pierwszego wielkiego
uczucia nie jest niczym nowym i można go z powodzeniem znaleźć w
niezliczonych tytułach różnych gatunków. Nikogo nie zdziwi więc
fakt, że i tutaj odgrywa on niezwykle ważną rolę. Czy jest jednak
coś, czym Sekaiichi Hatsuoi wyróżnia się na tle
innych mang? Z całą pewnością i mam wrażenie, że czymś takim
jest właśnie sposób, w jaki autorka odnosi się do ożywającej na
nowo dawnej miłości. W tym kontekście, nie bez znaczenia okazuje
się fakt, iż nasi bohaterowie pracują w dziale mang shoujo,
albowiem Shungiku Nakamura ukazuje konflikt między uczuciem rodem z
takiego romansu oraz męską dumą i zwyczajną upierdliwością.
Wyobraźcie sobie ociekającego testosteronem bisha walczącego z
plagą różowych kwiatuszków i czerwonych serduszek, które jak na
złość bezustannie go otaczają – oto i obraz miłości ukazanej
w Sekaiichi Hatsukoi.
Czytelnik wie doskonale, że jest to tylko walka z wiatrakami,
jednakże Ritsu Onodera, którego dumę i zaciętość uosabia
wspomniany przed chwilą boski przystojniak, to typ beznadziejnie
uparty i będzie bronił się wszelkimi sposobami przed tym
romantycznym uczuciem, będącym mu kulą u nogi. Krótko mówiąc,
istna manga shoujo w krzywym zwierciadle.
„Ja z kasztana, ty z kasztana...”,
czyli bohaterowie:
O
postaciach kreowanych przez Shungiku Nakamurę powiedzieć można
wiele, jednakże najistotniejsze wydaje mi się to, że autorka
doskonale wie, w jaki sposób sprawić by czytelnik zwyczajnie
uwielbiał jej bohaterów. W Sekaiichi Hatsukoi widzimy szablon,
według którego powstają – młodzi, interesujący, łatwo
ulegający silnym emocjom, a do tego naprawdę zabawni – oraz
wyczuwamy tę ulotną magię, która rozbudza w nas szczerą sympatię
względem nich. Przykładem może być już sam Onodera Ritsu, który
chociaż inteligentny, ambitny i czarujący, jest również chodzącym
gniewnym osłem, co budzi w czytelniku instynkt macierzyński. Z
drugiej strony pojawia się postać Masamune Takano, utalentowanego,
niezwykle bezpośredniego i nieprzebierającego w środkach tyrana,
który odkrywa naszą sadystyczną naturę, sprawiającą, że
naprawdę lubimy patrzeć, jak stawia pod murem biednego Ritsu.
Powiedzcie sami, jak tu ich nie kochać?
„Kolorowe kredki”:
Sekaiichi Hatsukoi to
pierwsza na naszym rynku manga Shungiku Nakamury, toteż wypada
poruszyć kontrowersyjny temat kreski, o której chyba już od dawna
krążą miejskie legendy. Styl mangaki jest bardzo
charakterystyczny, jako że proporcjonalność ludzkiego ciała
zostaje u niej zachwiana w sposób niezwykle specyficzny. Jej
bohaterowie słyną przede wszystkim z bardzo dużych dłoni, co z
powodzeniem zauważamy w tym tomie. Czytelnik nieprzyzwyczajony do
tej kreski poczuje zapewne ból w sercu, jednakże z czasem
przyzwyczai się do tych „proporcjonalnych nieścisłości” i
przestanie zwracać na nie uwagę. Podobnie ma się sprawa z nogami
jak pieńki i innymi graficznymi kwiatkami. Mimo wszystko, styl nie
jest najgorszy i naprawdę da się to przeżyć, czego dowodem jest
ogromne grono fanów mangaki. Do tematu warsztatu artystycznego pani
Nakamury na pewno jeszcze powrócę przy okazji kolejnych tomów,
ponieważ jest tu sporo do napisania, a zdecydowanie lepiej będzie
poprzeć to konkretnymi przykładami zamiast wybiegać w przód.
Magia słów?:
Co nieco muszę napisać również o
tłumaczeniu, jako że w pewnym momencie naprawdę zaczęło
przykuwać moją uwagę. Tym, co podczas lektury narzucało się
niemal nachalnie był brak jednolitości w wypowiedziach. Chodzi
mianowicie o fakt, iż z jednej strony pojawiają się całkiem
normalne, chociaż często potoczne dialogi, zaś z drugiej możemy
zaobserwować wręcz przesadne nagromadzenie fraz slangowych, które
przejdą niezauważone, gdy sprawa dotyczy postaci współczesnego
nastolatka, jednakże padając z ust mężczyzny 25+ zgrzytają jak
piasek w zębach. Narzuca się więc pytanie, czym kierowały się
panie tłumaczki: własnym doświadczeniem zawodowym, a może
przewidywanym wiekiem czytelników? Naprawdę chciałabym to
wiedzieć, ponieważ czytając Sekaiichi Hatsukoi
czułam się niewyobrażalnie staro, a przecież nie dobiłam jeszcze
do trzydziestki. Mam cichą, choć niewyobrażalnie ogromną
nadzieję, że w przyszłych tomach ton tłumaczenia ulegnie zmianie
i będzie łatwiejszy do strawienia dla czytelnika dojrzalszego.
Tak więc...:
Sekaiichi
Hatsukoi jest jakie jest i prawdę powiedziawszy, czytelnik
albo tę pozycję uwielbia, albo omija ją wielkim łukiem. Z
pewnością nie możemy tu mówić o mandze wielkich lotów, ale mamy
do czynienia z tytułem podbijającym serca humorem i lekkością,
który sprawdzi się idealnie w sytuacjach kryzysowych, kiedy to
pragniemy odreagować jakoś stres codzienności. Osobiście jestem
zwolenniczką tej mangi i naprawdę ją polecam, ponieważ jest
niezawodną komedią z wyraźnie rysującym się wątkiem yaoi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz