Tytuł: Exitus Letalis
Autor: KattLett
Tom: 2
Wydawnictwo: Kotori
Liczba stron: 154
Ocena: -5/6
Są tytuły, których nie trzeba nikomu przedstawiać i takie, które wymagają wstępu. Do której grupy zalicza się „Exitus Letalis”? Sądząc po popularności tego komiksu, do pierwszej. Warto jednak postawić sobie pytanie, co prezentuje sobą kolejny tom tej polskiej serii. Czy utrzymuje się na tym samym poziomie, co pierwszy? A może w jakiś sposób się zmienił? Myślę, że na te pytania zdołam odpowiedzieć w poniższej recenzji.
Praca Evy Monroe utknęła w martwym punkcie. Wprawdzie dziewczyna mieszka ze swoimi pacjentami już od jakiegoś czasu, jednakże nie odkryła nic ponad to, czego dowiedziała się o nich na samym początku znajomości. Jej uwaga skupia się jednak ma zbuntowanym nastolatku, Matthiasie, z którym postanawia porozmawiać na prośbę jego starszej siostry. To właśnie chwila sam na sam z chłopakiem pozwala Evie ruszyć do przodu ze zleconym jej przez KZU zadaniem. Okazuje się bowiem, że w pewnych szczególnych okolicznościach jest w stanie dotrzeć do odległych wspomnień drugiej osoby. Po przypadkowym wniknięciu we wspomnienia Matthiasa, przychodzi kolei na próbę generalną z niewadzącym nikomu Ourellem w roli królika doświadczalnego. Okazuje się niestety, że dotarcie do przeszłości będzie trudniejsze do zniesienia, niż mogło się wydawać. Na domiar złego, powietrze powoli gęstnieje od tajemnic, przez które już nie tylko Eva będzie musiała się przedrzeć.
Już na wstępie tej recenzji muszę przyznać, że drugi tom „Exitus Letalis” zrobił krok do przodu i w stosunku do pierwszego wypada lepiej pod wieloma względami. Jednym z nich jest fabuła, której brakowało w poprzedniej części, a która pojawia się teraz. Wprawdzie jest jeszcze przerywana i sklejana z mniejszych elementów, jednakże wydaje się nabierać wyraźniejszych kształtów. Bez wątpienia ma na to wpływ ujawniana w końcu kawałek po kawałku tajemnica, która na tym etapie opiera się na domysłach i interpretacji czytelnika. Trzeba jednak przyznać, że otrzymujemy więcej, niż początkowo mogło się nam wydawać, ponieważ sama główna bohaterka również może pochwalić się poważnymi sekretami, które wypada odkryć. Możemy więc zauważyć pewną zależność, której świadomość na pewno wyjdzie temu tytułowi na dobre. Im bardziej autorka skupia się na odkrywaniu zagadki nieśmiertelności i przeszłości chłopaków, tym bardziej składny staje się komiks, tymczasem przykładając większą wagę do stosunków uczuciowych między Evą i innymi bohaterami, Katt mimowolnie odsuwa od siebie poszczególne puzzle fabuły i zostawia między nimi wolną przestrzeń, co nie wychodzi na dobre tej historii. Inaczej mówiąc, brakuje mi tu pewnych priorytetów gatunku i ich właściwie dobranych proporcji. Pojawia się bowiem pytanie, czy „Exitus Letalis” ma być przede wszystkim paranormalnym thrillerem czy romansem?
A skoro już napomknęłam o paranormalnym charakterze tego tytuły to przy okazji drugiego tomu wypada wspomnieć trochę więcej na ten temat. Autorka zaprezentowała nam bowiem dwójkę zupełnie nowych i niezwykle interesujących postaci, które wyraźnie dają nam do zrozumienia, że na naszych głównych bohaterach nie kończą się paranormalne dziwy serii. Chodzi mianowicie o Lavisha i Chillera, czyli dwóch bardzo charakterystycznych i wysoko postawionych w KZU typków. Przyznaję się bez bicia, to było jak miłość od pierwszego wejrzenia i mam ogromną nadzieję, że będą pojawiać się w tej historii zdecydowanie częściej. Przynajmniej Lavish, który właśnie dołączył do Olivera na mojej skromnej liście naprawdę lubianych postaci komiksu. Nie obraziłabym się, gdyby w przyszłości pojawiło się także trochę fanservice’u z tą trójką w rolach głównych (nie musi to być trójkącik, ale małe Lavish/Chiller lub Lavish/Oliver na pewno by nie zaszkodziło). Myślcie sobie co chcecie, ja nic na to nie poradzę. Oni po prostu roztaczają wokół siebie tę specyficzną aurę, która budzi w człowieku „yaoicowego fangirla”, a w szczególności wspomniany już przeze mnie Lavish. Ten typ na twarzy ma wypisane „zboczeniec”, więc jak go nie kochać?
Kolejna sprawa to język, na który ostatnio trochę narzekałam. Z całą powagą stwierdzam, że jest lepiej. Może jeszcze nie idealnie, ale bez wątpienia zdecydowanie lepiej niż poprzednim razem. Odczuwam z tego powodu ogromną ulgę, ponieważ po kwiatkach prezentowanych w tłumaczeniu „Sekaiichi Hatsukoi” (wyd. Waneko), drżę na samą myśl o kolejnej językowej niestrawności czytelniczej. Na chwilę obecną, „Exitus Letalis” czyta się dobrze i mam nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma lub nawet poprawi w jeszcze większym stopniu. Jakakolwiek nie byłaby jednak językowa przyszłość tego tytułu, drugi tom zasługuje na pochwałę. Nie czułam się już starą, sięgającą po komiks dla młodzieży wiedźmą nienadążającą za duchem czasu, ale zwyczajnym czytelnikiem. Wierzcie mi, dla filologa znaczy to naprawdę wiele.
Na koniec raz jeszcze powrócę do tematu kreski, ponieważ wydaje mi się ona bardzo istotnym tematem, który warto ponownie poruszyć. W mojej recenzji pierwszego tomu „Exitus Letalis” wspominałam o idealnym, komputerowym tle, które rozprasza moją uwagę. Podtrzymuję tę opinię i myślę, że odrobinę ją rozwinę, ponieważ kolejne zetknięcie się z komiksem tworzonym cyfrowo w papierowej odsłonie było dla mnie jeszcze większym szokiem, niż ten pierwszy raz. Myślę jednak, że dotarłam w końcu do źródła problemu. Chodzi bowiem o sporą różnicę kreski – dosłownie. Komputerowo tworzone tła charakteryzują idealnie proste linie o niezmiennej grubości, ostre kąty, szablonowość. Są więc wyraźnym kontrastem dla bohaterów, których tworzą łuki, zakrzywienia, zmieniająca się grubość linii. Na ile zdołam się do tego przyzwyczaić, nie mam pojęcia, ale na pewno spróbuję.
Podsumowując, druga część serii wypadła niewątpliwie lepiej od pierwszej i uważam, że ten tom zdecydowanie zachęca do dalszego czytania, co w przypadku poprzedniego mogło nie być tak oczywiste. Autorka nie zawiodła moich oczekiwań i pozwala mi wierzyć, że będzie w dalszym ciągu ciężko pracować nad poprawą tego, co jeszcze wymaga doszlifowania. Tak więc, z czystym sercem mogę powiedzieć, że nie mam najmniejszego zamiaru rezygnować z dalszego śledzenia postępów KattLett. W końcu, ćwiczenie czyni mistrza, zaś ona znajduje się dopiero na samym początku swojej kariery rysowniczej.
Czyli nie tylko ja zwróciłam uwagę na komputerowe tła, które odbiegają znacznie od rysunków postaci...
OdpowiedzUsuńA zmieniając trochę temat: zapraszam Cię do zabawy w LBA: https://blogomangach.wordpress.com/2015/06/30/liebster-blog-award/
Frydzia