Odcinek: 1
Producent: Bones, TOHO animation
Liczba odcinków: 12
Czas trwania: 24 min.
Czas trwania: 24 min.
Ocena: =3/6
Hellsalem's Lot, zwane dawniej Nowym
Jorkiem, to miasto, w którym słowa „niemożliwe” i
„nienormalne” wydają się nie istnieć, ponieważ właśnie
tutaj, bardziej lub mniej zwyczajni ludzie oraz istoty z pogranicza
horroru i science-fiction żyją obok siebie w pełni świadomi
swojej wzajemnej odmienności. Wśród zgiełku tej dziwacznej
metropolii, poznajemy Leonardo Watcha, który na pierwszy rzut oka
nie odznacza się niczym szczególnym. Ot, ciapowaty młody człowiek
o aparycji przeciętnego nastolatka. Tak się jednak składa, że za
obecnością chłopak w mieście kryją się pewne nieprzyjemne
wydarzenia, które odcisnęły na nim swoje paranormalne piętno, zaś
los wyraźnie się na niego uwziął. W wyniku serii niefortunnych,
choć przynoszących pożądany efekt, zdarzeń, Leo poznaje członków
organizacji o nazwie Libra, której zadaniem jest ochrona miasta
przed potworami i terrorystami. W ten oto sposób, rozpoczyna się
pierwszy odcinek serii opowiadającej o chłopaku, który widział za
dużo.
Tym, co rzuciło mi się w oczy już na
samym wstępie odcinka był epistolarny początek, który otwiera
historię będącą, jak możemy sądzić, obrazem pisanego listu.
Moim
pierwszym i mimowolnym skojarzeniem była literatura, toteż
przyznaję, że taki zabieg naprawdę przypadł mi do
gustu. Nadaje on Kekkai Sensen odrobinę
oryginalności, która bez wątpienia przyda się temu tytułowi.
Co więcej, wprowadzenie do historii motywu listu, czyni ją bardziej
przyziemną, mimo silnego osadzenia serii w ramach „fantastyki
miejskiej”. Żywię więc szczerą nadzieję, że motyw ten nie
zostanie nagle porzucony, jako że może wyjść anime na dobre.
Przejdźmy jednak dalej. Oglądając
pierwszy odcinek Kekkai Sensen nie mogłam wyzbyć się
wrażenia, że mam do czynienia z trochę urozmaiconą wersją
Facetów w Czerni. Społeczeństwo, w którym różnej maści
dziwolągi żyją w jak najlepszej komitywie z ludźmi to bardzo
wymowny obrazek. Zdarzają się naturalnie odstępstwa od reguły,
ale i to mogliśmy z powodzeniem zaobserwować w filmie. Co więcej,
akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, wprawdzie przechrzczonym, ale
jednak to nadal Big Apple (Wielkie Jabłko – inna nazwa Nowego
Jorku), co również narzuca porównania. Najważniejszą różnicę
stanowi jedynie fakt, iż w przeciwieństwie do świata z
amerykańskiej produkcji, tutaj ludzie doskonale wiedzą z czym mają
do czynienia i zmuszeni są to zaakceptować. Tak się jednak składa,
że i od tej reguły zdarzają się odstępstwa.
Co się tyczy muzyki towarzyszącej
pierwszemu odcinkowi, mam co do niej mieszane uczucia. Z jednej
strony otrzymujemy stylowe, typowo amerykańskie brzmienia początków
XX w., z drugiej zaś mamy zwyczajne japońskie kawałki, które nie
wyróżniają się niczym szczególnym. Mam wrażenie, że ani to
ładne, ani praktyczne, ponieważ poszczególne utwory rzeczywiście
mogą nam się podobać, ale po zestawieniu ich wszystkich razem,
otrzymujemy pełną zgrzytów składankę, która nijak nie buduje
klimatu i wcale nie pomaga nam w odnalezieniu się w atmosferze
serii. W ten muzyczny nieład panujący w odcinku wpisują się także
opening i ending. Ten
pierwszy, choć naprawdę genialny, zupełnie nie przygotowuje nas na
to, czym zostaną potraktowane nasze uszy w trakcie oglądania, zaś
ten drugi jest małym koszmarkiem. Niemniej jednak, z muzyką jest
jak z winem, w przypadku którego każdy może wyczuć inną nutę
zapachową, każdemu nasuną się inne skojarzenia, jednym zasmakuje,
innym nie. Czy w przypadku kolejnych odcinków będzie lepiej?
Przekonamy się.
Narzekania ciąg dalszy, ponieważ z
bólem muszę przyznać, że pierwszy odcinek Kekkai Sensen
nie przedstawia nam specjalnie interesujących profili bohaterów.
Mogę pokusić się nawet o stwierdzenie, że z punktu widzenia osoby
dopiero rozpoczynającej swoją przygodę z tym anime, są oni po
prostu mało oryginalni. Ciepła klucha w roli głównego bohatera,
ekspresyjny „opiekun”, wyrozumiały i silny mentor, cicha, mało
zauważalna japonka stojąca zawsze z boku. Czy możemy znaleźć tu
jakąkolwiek wyjątkowość, która mogłaby przemawiać za tym
tytułem? Jak na razie niestety nie.
Kilka dobrych słów możemy za to powiedzieć już teraz o animacji, która moim
zdaniem trzyma nie najgorszy poziom, choć nie zawsze nadążamy za
dynamiczną miejscami akcją. Pierwszy plan jest dobrze dopracowany,
staranny, zaś wybrani bohaterowie ekspresyjni. W podobnym stopniu
zadbano o plan drugi, który nie straszy dziwacznymi, człekopodobnymi
tworami. Pierwsze „ale” może stanowić fakt, iż tło bywa
czasami zamglone, chociaż niewątpliwie ma to swoje plusy i minusy.
Z jednej strony, nie gubimy z oczu interesujących nas postaci, gdyż
dokładnie wiemy, na kim powinniśmy skupić wzrok. Z drugiej,
problem stanowi fakt, iż animacja trochę na tym traci, jako że nie
możemy do końca nacieszyć się wyglądem miasta, a myślę, że
ono bez wątpienia może być interesujące. Niestety, sceny walki
pierwszego odcinka nie zachwycają, ponieważ są naprawdę krótkie, a mimo wszystko pozwalają nam się pogubić.
Co więcej, w serii pojawia się wielkie „WTF?!”, czyli techniki
walki, które są jak pięść wymierzona prosto w oko. W czym
problem? W wielgachnych „krzaczkach”, które nagle pojawiają się
na ekranie otaczając bohatera, a które informują nas o nazwie
zastosowanej techniki. To naprawdę boli i raczej nie sposób się do
tego przyzwyczaić. Mój zmysł estetyczny cierpiał, kiedy był tego
świadkiem.
Podsumowując, pierwszy odcinek Kekkai
Sensen uważam za raczej słaby i niezachęcający, chociaż
przyznam, że mam zamiar nadal brnąć w tę serię i przekonać się,
czy naprawdę jest tak straszna, na jaką wskazywałoby pierwsze
wrażenie. Liczę na „więcej”, liczę na „lepiej”, a przede
wszystkim, chciałabym znaleźć konkretny cel tego anime. Czy mi się
uda? Na to pytanie będę w stanie odpowiedzieć z czasem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz